1 listopada 2016

Ambitna literatura?


Kryminał musi być skandynawski. Dramat szekspirowski…. A ciasto francuskie.
Ameryka od lat jest maszynką do produkcji bestsellerów. Na szczyty winduje się tam książki przeciętne, mainstreamowe i… kochane przez cały świat. A jeżeli coś się podoba większości, to musi być żadne i niewyszukane. Co innego coś, co się kiedyś podobało… Szekspir, Austen, Dostojewski, Proust, Kafka… należą do tak zwanego <kanonu>. Trzeba znać, wypada szanować. Albo trzeba szanować, wypada znać.

W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że literatura wyższych lotów jest nudna, smutna i niezrozumiała. I bynajmniej nie kojarzy się z czytelniczą rozrywką. Z niewiadomych przyczyn jest utożsamiana się ze swojego rodzaju „dyskomfortem” podczas czytania, potrzebą radzenia się Wikipedii w każdej kwestii… A przecież polega wyłączne na wywoływaniu u czytelnika jakichkolwiek uczuć i przemyśleń, na pozostawieniu po sobie wspomnienia lektury.

Nie chodzi o to, aby po przeczytaniu książki człowiek rzucił się na zmiany, albo zaczął wpływać na życie innych ludzi. Chodzi o moment, w którym rozumiemy to, co czytamy, mając jednocześnie świadomość, że lektura jest czymś więcej niż wyłącznie rozrywką, która przecież nie jest zakazana podczas czytania „wybitnego dzieła”.

Tym samym ambitna literatura jest dla każdego czymś innym. A jest, przede wszystkim, krokiem poza dotychczasowe, „wygodne” lektury, których treść zlewa się po latach w jedną historię o powtarzalnych schematach. Jest rozwojem, a nie utknięciem w znanych i bezpiecznych ideałach.

Literacka ignorancja - o którą czytelnicy literatury „wyższych lotów” oskarżają współczesny mainstream - stanowi w tej chwili główny problem. Bowiem osoby obeznane z klasykami i kanonem są w stanie dostrzec pewną powtarzalność, brak oryginalności i wtórność w dziełach późniejszych, czego nie dostrzegają czytelnicy literatury „własnych czasów”. Nie jest to wybitne odkrycie, ani zaskakująca konkluzja,  jednak jej istota jest wielokrotnie bagatelizowana przez osoby traktujące zaznajomienie z klasyką jako niepotrzebną fanaberię i snobizm.

Najważniejszą kwestią, konieczną do rozstrzygnięcia jest ten „moment”, w którym literaturę można określić mianem ambitnej.
Dla każdego wspomniany „moment” ma inne współrzędne, inny rok, innego autora. Przecież dla dziecka ambitna literatura to ta, która pozostawia w jego pamięci naukę na całe życie. Jednak dojrzały książkofil szuka czegoś więcej. Często szuka tam, gdzie niczego nie rozumie i zraża się, traktując daną pozycję jako jednorazową mordęgę czytelniczą, do której już więcej nie wróci. Przeskakując kilka etapów, robi krzywdę zarówno sobie, jak i swojemu gustowi. On się katuje, a jego gust dezeluje. Dochodzi do momentu, w którym czytanie staje się męczarnią, a klasyk symbolem napuszonego patosu.

Z drugiej strony popadanie w skrajność, graniczącą z fanatycznym kultem „tego co było” i „tego co istotne”, może zaślepić na ambitną tematykę poruszaną w tak zwanym mainstreamie. Na tej zasadzie ucierpiała kultowa „Mechaniczna Pomarańcza” Burgessa, w ten sposób wielu sprowadziło „Małego Księcia” do pozycji naiwnej literatury dziecięcej.

Popadanie w skrajność i obieranie sobie jedynej słusznej drogi każdorazowo skutkuje zamknięciem horyzontów i doprowadzeniem swojego przekonania do poziomu zatwardziałego trwania w niejasnych i niezdatnych do wyjaśnienia zasadach.

Dlatego czytajmy, otwierajmy się i poszerzajmy horyzonty i… stale szukajmy własnej, koniecznie docierającej do naszej wrażliwości, ambitnej literatury.

25 lipca 2016


Książka, okulary, umiejętność czytania. Budziły podziw w średniowieczu. Niestety współcześnie nadal budzą społeczny podziw z nutą ostrożnego zdziwienia. (Oczywiście współcześnie tylko książki. Mam nadzieję.) Toteż wszelka wiedza opatrzona tytułem uznawana jest sama przez się za „wybitną”.

Paolo Coelho jest coraz częściej autorem internetowych aforyzmów. Bo ładnie wygląda. I prześmiewczo. Cha cha. Pomijając kwestię ironicznych sępów rzeczony Coelho faktycznie jest autorem często cytowanych słów – mądrze brzmiących, pozwalających poczuć powiew pretensjonalnej inteligencji.

Co jednak musi zostać powiedziane, żeby zasłużyć sobie na miano tatuażu? Co musi oznaczać symbol, aby znaleźć się na facebookowym tle? Jak długo trzeba szperać w grafice dla „tumblr books quotes”, aby znaleźć słowa, którymi podpiszemy fotkę z chłopakiem na tle Bałtyku?

Dłuuugo.

Z jakiegoś powodu kochamy cytaty. Zwłaszcza ludzie-książki mają swoje perełki. Rzadko jednak szukamy ich samodzielnie w książce. Rzadko kto czuje cokolwiek, czytając dane słowa w treści lektury, dopóki nie zobaczy ich opatrzonych tumblrową grafiką…

Troszkę lepiej idzie nam z symbolem, głównie dzięki jego wyrazistej ekspozycji w fabule. W lot łapiemy konkretne znaki i obrazy. Wiemy, że są ważne przez charakterystyczną powtarzalność lub dzięki swoistej „jaskrawości” scen, w których się pojawiają.

Odwoływanie się do symbolu jest zakorzenione w kulturze. Ludzie od lat obierali sobie symbole za znaki rodowe, wykorzystywali alegorie. 
Mnogość historii posługujących się alegoriami świadczy o pewnej tendencji człowieka do uproszczania schematów, zamykania wielu słów i cech w powszechnie rozumianym obrazie. Stąd także pochodzi potrzeba tatuowania ciała u wielu ludzi – jest to spadek symbolizmu towarzyszącemu nam od stuleci.

Cytaty natomiast pojawiły się wraz z ideą dyskusji. Cytujemy, aby zwiększyć znaczenie swojej wypowiedzi. Tak jakby nasze własne słowa nie były wystarczające i potrzeba im było „wsparcia” utytułowanego pisarza. Stąd rangę rozpraw naukowych zdają się mieć zwykle podziękowania, a publiczna wypowiedź brzmi jak wstęp do przewodu doktorskiego, gdzie wymagane jest poparcie tezy argumentami z literatury naukowej. Poza tym pisane kursywą cytaty ślicznie wyglądają, a wspomniany już Tumblr obfituje w bajeczne skandynawskie widoczki dla zobrazowania głębi cytowanych słów.

Ironizuję, racja, ale wpychanie cytatów na każdą możliwą płaszczyznę społeczną może skończyć się tragicznie (i w tym momencie macha do nas serdecznie firma Adrian), a ich natłok, w połączeniu z zamiłowaniem do zawiłej symboliki, może sprawiać, że stajemy się osobami trudnymi w odbiorze, wręcz śmiesznymi.

Ludzie-książki mogą w pewnym momencie bawić, to samo tyczy się ludzi-komiksów.
Rozumiem wartość tatuażu, znaczenie słów, które chcemy przytoczyć pod ładnym zdjęciem, ale dlaczego zawsze i dlaczego często bez większego związku z sytuacją?

Cytowanie znanych osobistości jest stylem życia tysięcy ludzi. Gromadzą słowa bez kontekstu, żeby w każdy kontekst je wpasować, czerpią garściami z symboliki, której pochodzenia nie rozumieją. A najgorsze jest to, że sami nie pamiętają używanych przez siebie cytatów. Nie wiem, czemu ma służyć ten zabieg. Fałszowaniu profilu psychologicznego? Czy użycie cytatu, czy obklejenie się niezrozumiałymi symbolami faktycznie daje +10 do inteligencji? Nie wiem, ale „Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa.”* 
Ani w kolejna dziarę.  

_________________________________________________________
* Duma i uprzedzenie, Jane Austen


8 lipca 2016


"Młoda, piękna, lecz biedna dziewczyna spotyka przystojnego, niebezpiecznego i okropnie bogatego bruneta."

Brzmi znajomo, prawda? Czytając to krótkie, aczkolwiek nieoszczędne w szczegóły zdanie (bo już na wstępie mamy opis wyglądu i status majątkowy), każdemu z nas do głowy przyszedł inny tytuł książki. Właśnie w ten sposób zaczyna się większość streszczeń powieści wydanych w ostatnim czasie.

Czyżby nastała moda na sztampowe, przewidywalne i nierzadko kiepsko napisane książki?

Nie wiem, czy to kwestia ilości sprzedanych egzemplarzy "50 twarzy Greya", która skłoniła wydawców do sięgania po powieści z biedną, niewinną oraz naiwną główną bohaterką. Być może motyw niebezpiecznego, zranionego, a przy okazji horrendalnie nadzianego Adonisa podnieca czytelniczki (lub czytelników) bardziej. Dodatkowo, ona prawie za każdym razem jest dziewicą, a po pierwszym stosunku okazuje się nimfomanką. Dodam, że ten pierwszy raz jest tak wspaniały, iż można by pomylić ją z boginią seksu. Och, i nie zapominajmy o naszym przystojniaku, który z rasowego dupka i casanowy zmienia się w… pantoflarza. Sorry, ale typowy samiec alfa, którego autorzy na siłę chcą nam wcisnąć, od tak nie przechodzi przemiany w popychadło. Mnie to nie przekonuje, lecz niektórych tak. A o tym, jak bardzo nierealne są te historie, każdy zapomina. Ale z drugiej strony, pomarzyć zawsze można.

Kolejnym przereklamowanym motywem są zaaranżowane małżeństwa. I schemat wygląda zawsze tak samo: playboy z cholera wie jakiego powodu musi znaleźć sobie żonę, więc pada na kompletnie nijaką dziewczynę. Dlaczego właśnie ona? Autorki starają się znaleźć jakieś racjonalne, a przy tym romantyczne rozwiązanie i równocześnie usilnie chcą uniknąć tematu pieniędzy. Znowu, dlaczego? Odpowiedź jest prosta: małżeństwo dla kasy nie jest ani romantyczne, ani dobrze nie świadczy o naszych bohaterach. Powiedzmy sobie w prost "poślubiłam go, bo za każdy rok razem dostaję milion dolarów, które potem przeznaczam na własne potrzeby" brzmi po prostu źle. Co więcej, każda z tych opowiastek kończy się zawsze odkryciem wielkiej miłości, gromadką dzieci, tęczami i jednorożcami. Realistyczne, nieprawdaż?

Jednak przewidywalne fabuły to niejedyny problem z dzisiejszą literaturą. Jako samotna kobieta rozumiem potrzebę odnalezienia tego jedynego, bratniej duszy, czy innego synonimu na idealnego faceta. A jeżeli poszukiwania zajmują trochę czasu i na horyzoncie nie ma nikogo ciekawego, to nie problem opisać ten przeklęty ideał.

Jako dziewczynki marzyłyśmy o księciu z bajki, w trakcie buntu chciałyśmy badboy'a lub punkrockowca, była też faza na wampiry i wilkołaki, potem nastał czas multimilionera-erotomana. Lecz pod koniec dnia nie chcemy żadnego z nich. W domu oczekujemy kochanego ojca, potulnego męża i gorącego kochanka, a otoczkę zawodową się dorobi. Właśnie w ten sposób są przedstawiane postaci męskie - jako każdy i żaden. Bo to przecież ideały, a z nimi tak już jest, że w tym prawdziwym życiu nie istnieją. Są za to faceci z krwi i kości, popełniający błędy, którym daleko im do tych greckich bogów. I tu znów fikcja góruje nad rzeczywistością.

Dobra, ale czy ta sztampa jest aż tak nie do zniesienia? Nie! Przyznam się bez bicia, że sama wielokrotnie czytałam stereotypowe, do bólu kiczowate i nierealne opowiastki, które naprawdę przypadły mi do gustu. Jednak musi być spełnione kilka warunków, abym doczytała książkę do końca.

Po pierwsze - styl. Jeżeli autor nie akceptuje redaktora i nic się nie trzyma kupy, to bez zawahania odłożę owe dzieło. Po drugie - ciekawi bohaterowie. Nieważne, ile mi zapłacicie, na świecie nie ma takiej siły, która zmusiłaby mnie do przeczytania opowieści z denną główną postacią (np. "Lalka" B. Prusa). A wisienką na torcie jest sama historia. Autorka, która świadomie wykorzystuje cliché, ale robi to w ciekawy i nowatorski sposób, od razu jest inaczej odbierana. Bo jest różnica pomiędzy pisaniem wg. schematu a wykorzystywaniem go, by przekazać coś ważnego.

Niestety mało jest takich perełek, które tylko z pozoru są cliché. Większość to po prostu sztampa i masa farmazonów.