Kryminał musi być skandynawski. Dramat szekspirowski…. A
ciasto francuskie.
Ameryka od lat jest maszynką do produkcji bestsellerów. Na
szczyty winduje się tam książki przeciętne, mainstreamowe i… kochane przez cały
świat. A jeżeli coś się podoba większości, to musi być żadne i niewyszukane. Co
innego coś, co się kiedyś podobało… Szekspir, Austen, Dostojewski, Proust,
Kafka… należą do tak zwanego <kanonu>. Trzeba znać, wypada szanować. Albo
trzeba szanować, wypada znać.
W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że literatura
wyższych lotów jest nudna, smutna i niezrozumiała. I bynajmniej nie kojarzy się
z czytelniczą rozrywką. Z niewiadomych przyczyn jest utożsamiana się ze swojego
rodzaju „dyskomfortem” podczas czytania, potrzebą radzenia się Wikipedii w
każdej kwestii… A przecież polega wyłączne na wywoływaniu u czytelnika jakichkolwiek uczuć i przemyśleń, na pozostawieniu po sobie wspomnienia
lektury.
Nie chodzi o to, aby po przeczytaniu książki człowiek rzucił
się na zmiany, albo zaczął wpływać na życie innych ludzi. Chodzi o moment, w
którym rozumiemy to, co czytamy, mając jednocześnie świadomość, że lektura
jest czymś więcej niż wyłącznie rozrywką, która przecież nie jest zakazana
podczas czytania „wybitnego dzieła”.
Tym samym ambitna literatura jest dla każdego czymś innym.
A jest, przede wszystkim, krokiem poza dotychczasowe, „wygodne” lektury,
których treść zlewa się po latach w jedną historię o powtarzalnych schematach. Jest rozwojem, a nie utknięciem w znanych i bezpiecznych ideałach.
Literacka ignorancja - o którą czytelnicy literatury
„wyższych lotów” oskarżają współczesny mainstream - stanowi w tej chwili główny
problem. Bowiem osoby obeznane z klasykami i kanonem są w stanie dostrzec pewną
powtarzalność, brak oryginalności i wtórność w dziełach późniejszych, czego nie
dostrzegają czytelnicy literatury „własnych czasów”. Nie jest to wybitne odkrycie,
ani zaskakująca konkluzja, jednak jej
istota jest wielokrotnie bagatelizowana przez osoby traktujące zaznajomienie z
klasyką jako niepotrzebną fanaberię i snobizm.
Najważniejszą kwestią, konieczną do rozstrzygnięcia jest ten
„moment”, w którym literaturę można określić mianem ambitnej.
Dla każdego wspomniany „moment” ma inne współrzędne, inny
rok, innego autora. Przecież dla dziecka ambitna literatura to ta, która
pozostawia w jego pamięci naukę na całe życie. Jednak dojrzały książkofil szuka
czegoś więcej. Często szuka tam, gdzie niczego nie rozumie i zraża się,
traktując daną pozycję jako jednorazową mordęgę czytelniczą, do której już
więcej nie wróci. Przeskakując kilka etapów, robi krzywdę zarówno sobie, jak i swojemu
gustowi. On się katuje, a jego gust dezeluje. Dochodzi do momentu, w którym czytanie staje się męczarnią, a klasyk
symbolem napuszonego patosu.
Z drugiej strony popadanie w skrajność, graniczącą z
fanatycznym kultem „tego co było” i „tego co istotne”, może zaślepić na ambitną tematykę poruszaną w tak zwanym mainstreamie. Na tej zasadzie ucierpiała
kultowa „Mechaniczna Pomarańcza” Burgessa, w ten sposób wielu sprowadziło
„Małego Księcia” do pozycji naiwnej literatury dziecięcej.
Popadanie w skrajność i obieranie sobie jedynej słusznej
drogi każdorazowo skutkuje zamknięciem horyzontów i doprowadzeniem swojego
przekonania do poziomu zatwardziałego trwania w niejasnych i niezdatnych do wyjaśnienia
zasadach.
Dlatego czytajmy, otwierajmy się i poszerzajmy horyzonty i…
stale szukajmy własnej, koniecznie docierającej do naszej wrażliwości, ambitnej
literatury.